Jak Bóg działał na Oazie w Serpelicach…

  • świadectwo Bożeny i Tomasza Białopiotrowiczów
  • świadectwo Beaty – uczestniczki rekolekcji – o przeżyciu rekolekcji i Krucjacie Wyzwolenia Człowieka
  • Galeria ze zdjęciami z rekolekcji

Świadectwo Bożeny i Tomasza Białopiotrowiczów

Oaza Nowego Życia dla rodzin II stopnia miała odbyć się w Serpelicach w pierwszym turnusie. Niezależnie od nas termin oazy przełożony został na turnus trzeci i to spowodowało, że długi czas nie było wiadomo, czy ta „dwójka” w ogóle się odbędzie, ponieważ większość zapisanych małżeństw podjęła decyzję o rezygnacji z oazy; termin ich urlopów był już dawno ustalony.

Praktycznie trzeba było oazę organizować od nowa, a przecież nadchodziła wiosna i przygotowania powinny zbliżać się do finiszu. Brakowało nam księdza moderatora, brakowało uczestników, za mało było osób do diakonii wychowawczej, nie było diakonii muzycznej… Już w czasie wakacji na naszą oazę zaczęły nagle zapisywać się małżeństwa z całej Polski; okazało się, że niezbędna jest trzecia para animatorska. Do kogokolwiek byśmy się jednak nie zwrócili, mówiono nam, że sierpień jest już zaplanowany na inne zajęcia. Prośby i apele o chętnych do posługi w tej oazie kierowaliśmy przez parę diecezjalną, przez pary rejonowe, poprzez nasze osobiste kontakty… Byliśmy „z interwencją” u Matki Bożej w Wąwolnicy… I ciągle nic, jakby Pan Bóg nie słyszał, choć oaza to przecież Jego dzieło. Wiedzieliśmy, że On nas nie zostawi i odpowiednie osoby podeśle we właściwym czasie, ale nie spodziewaliśmy się, że będzie to dopiero w ostatnim momencie.

Na dwa tygodnie przed rekolekcjami nadal brakowało jednej pary animatorskiej oraz diakonii muzycznej. Wciąż jeszcze mieliśmy nadzieję, że Pan Bóg nam przyprowadzi kogoś z naszej diecezji, że będziemy mogli tę muzyczną część oazy przygotować. Pod koniec lipca zaczęliśmy rozważać, czy nie poprosić o pełnienie posługi animatora muzycznego kogoś z uczestników oazy, kto zadeklarował w zgłoszeniu, że gra na gitarze. Czas naglił. W końcu zadzwoniliśmy do Aleksandra z Krakowa z pytaniem, czy zechciałby posłużyć graniem w Serpelicach. Odpowiedź była: „tak oczywiście, tylko po gitarę musiałbym pojechać do Krakowa”. Nie zastanawialiśmy się co to znaczy, że po gitarę musi pojechać do Krakowa i oznajmiliśmy, że my gitarę przywieziemy. I właściwie zgoda Olka nie byłaby niczym nadzwyczajnym; tylko, że drugiego albo trzeciego dnia oazy dowiedzieliśmy się od niego, że przez kilka tygodni przed przyjazdem do Serpelic był z rodziną na Białorusi, poza zasięgiem telefonu i tylko dosłownie na kilka godzin „wpadł” z Brześcia do Polski, do Dorohuska i wtedy jego telefon „miał zasięg”. Z naszą telefoniczną prośbą trafiliśmy dokładnie w te kilka godzin.

A pożądaną trzecią parę animatorską Pan przedstawił nam dopiero w Serpelicach. W dniu przyjazdu do oazy, przeglądając listę uczestników spostrzegliśmy, że będzie z nami jedno małżeństwo mające formacją podstawową i będące w dodatku po ORD. Wcześniej, fakt ten umknął jakoś naszej uwadze. Kiedy wraz z księdzem Jerzym, tuż przed zawiązaniem oazowej wspólnoty poprosiliśmy Inkę i Bolka z Wrocławia o posługę w kręgu, usłyszeliśmy: „pragniemy służyć”. Zdziwili się, że mogliśmy mieć jakieś wątpliwości co do ich odpowiedzi. „Weszli” w posługę w kręgu jakby się do niej przygotowywali od pół roku.

Tak więc ponownie zobaczyliśmy kto naprawdę prowadzi oazę i czyim jest ona dziełem.

A owoce? Była to oaza II stopnia, w której głównym tematem jest spotkanie Chrystusa w liturgii i w sakramentach. Pierwsze jej owoce wybrzmiały w ankietach wypełnionych przez uczestników. Krótkimi zdaniami zanotowano co zostało w sercu po przeżyciu oazy; oto kilka typowych wypowiedzi: „Eucharystia – źródło i szczyt Kościoła – pokarm na życie wieczne, to jest żywe w moim sercu”, „wzrosła moja świadomość w kontekście tego co dzieje się na ołtarzu, w czasie mszy świętej. Potrafię napisać komentarz i modlitwę wiernych”, „pogłębienie świadomości przeżycia liturgii, gotowość do służby”, „odkryłem znaczenie i cel znaków, co pozwoliło mi pełniej przeżywać Eucharystię”, „uporządkowało wiedzę i wzmocniło poznanie Pana w sakramentach, we wspólnocie”, „mam większą świadomość tego co dzieje się na ołtarzu”, „usłyszałem głos Pana Boga skierowany do mnie w słowach kapłana, w celebracji Eucharystii, w drugim człowieku”, „dołożyć wszelkich starań, aby jak najczęściej (nie tylko w niedzielę) uczestniczyć w Eucharystii”, „razem z rodziną częściej świętować niedziele”, „większe zrozumienie Eucharystii i działania w moim życiu Ducha Świętego”, „wzrost świadomości roli sakramentów w życiu człowieka wierzącego”.

Jednym z momentów, w którym poczuliśmy wyraźne powiew Ducha Świętego był czas nabożeństwa „Odpowiedzialności i misji” w Oazie Wielkiej Moria w Radzyniu Podlaskim. Po konferencji o KWC, jeszcze w Serpelicach, wyłożyliśmy kilkanaście deklaracji, z których uczestnicy zabrali połowę. Resztę, około siedmiu, ośmiu na wszelki wypadek, gdyby ktoś może jeszcze się zdecydował, zabraliśmy do Radzynia. Nabożeństwo trwało, głoszono kolejne świadectwa dotyczące krucjaty. W pewnym momencie wokół nas zaczęło się drobne zamieszanie i pytania głośnym szeptem czy mamy może jeszcze deklaracje. Po cichu, co chwila, ktoś domagał się deklaracji; ledwie nadążaliśmy z wyciąganiem kolejnych; a czas naglił, bo do momentu rozpoczęcia procesji kandydatów do krucjaty było coraz bliżej. Zabrano nam niemal wszystkie deklaracje, a ostatnią, która została, podpisano i złożono podczas Eucharystii w Serpelicach.

Cóż można na to powiedzieć?
Amen! Chwała Panu!

Bożena i Tomasz Białopiotrowiczowie


Animatorzy zapytali: „Beatka, jak tam świadectwo?” A ja powiedziałam, że jeżeli trzeba, to jestem gotowa.

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Czuję przynaglenie w sercu, aby przelać na papier to, co działo się w moim sercu w czasie Oazy Rodzin II stopnia w Serpelicach. Mam na imię Beata i wraz z mężem Tomaszem i dziećmi uczestniczyliśmy w te wakacje w rekolekcjach formacyjnych OR II stopnia.

Temat roku „Wolni i wyzwalający” wydał mi się bardzo związany z tematem 2 stopnia oazy – Exodus – wyjście z niewoli. Bardzo poruszająca piosenka roku. Nigdy dotąd, żadna z piosenek nie dotarła tak głęboko do mojego serca. Z tym przyjechałam na Oazę. To co się dalej działo, było bardzo przejmujące i dla mnie osobiście – ważne. Nie miałam żadnych konkretnych oczekiwań od Pana Boga; byłam zdana na Jego łaskę i pogodzona, że chcę tylko pełnić Jego wolę.

Po kilku dniach trwania oazy przechodząc obok kaplicy, zauważyłam stojącą figurę Niepokalanej. Poczułam się zaproszona by wejść do wnętrza. Uklękłam i przywitałam Maryję. Podniosłam się z kolan i odchodząc zauważyłam, że „coś” leży obok na stoliku. Podeszłam bliżej – były tam deklaracje Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. Od razu poczułam w sercu impuls, aby tego nie zlekceważyć. Zabrałam druczek do pokoju i odłożyłam na późnej do wypełnienia.

Byłam na etapie decyzji, by przystąpić do KWC jako kandydat. Mijały kolejne dni, w których Bóg pokazywał mi pewnych ludzi. Najpierw Księdza Jerzego Popiełuszkę. Długo mój wzrok zatrzymywał się na jego portrecie w kaplicy z lewej strony ołtarza. Pomyślałam wtedy, że to wyjątkowa postać w historii Polski i Kościoła. Młody ksiądz inwigilowany, nieustannie śledzony, który zginał za wolność tragiczną, męczeńską śmiercią. Podziękowałam Bogu za tego człowieka, bo nikt nie wykazał tyle męstwa co on w walce o godność człowieka. To on jest autorem słów „Zło dobrem zwyciężaj”.

Następny obraz, który bardzo przeżyłam, to Św. Maksymilian Maria Kolbe. Człowiek święty, który w wolności poświęcił swoje życie za wolność drugiego człowieka.

Kolejny – to trójka małych dzieci z Fatimy. Codziennie „patrzyły na mnie” z obrazu na ścianie. Obok duży wizerunek Maryi Fatimskiej, przypominający o 100-leciu objawień.

Jako kolejny dołączył portret Świętego Jan Pawła II. Nie miałam najmniejszej świadomości, po co to zostało mi przybliżone. Cieszyłam się, że wiem, kim są te postacie i jak są mi bliscy. Dopiero później okazało się, dlaczego w takiej kolejności zostały „przedstawione”.

13 sierpnia z potrzeby serca pojechaliśmy do Leśnej Podlaski, aby pokłonić się Matce Bożej w Jej kamiennym wizerunku. Wpisałam naszą Oazę do księgi próśb i podziękowań do Matki Bożej, a wychodząc z kościoła, zatrzymałam się przy stoliku z literaturą. Miałam wewnętrzne przekonanie, że muszę coś wziąć dla siebie. Przeglądając, wzrok zatrzymał się na najmniejszej książeczce i zarazem najbardziej poszarzałej. Jej tytuł „Siostra Łucja mówi o Fatimie”. Zajrzałam tylko do środka – jest imprimatur z 1978 roku – biorę z myślą, że potem przejrzę szczegółowo.

Po powrocie z Leśnej, dopiero wieczorem miałam możliwość ponownej jej lektury. Pierwsze strony to opis siostry Łucji, jak dzieci – pastuszkowie zareagowały, kiedy Matka Boża pokazała im piekło. Pewnego dnia Hiacynta odpowiedziała, że nie będzie się bawić.

Zacytuję słowa z książki. „Ta Pani powiedziała nam, abyśmy odmawiali różaniec, to będziemy odmawiali całe Zdrowaś i Ojcze nasz. A ofiary, jak mamy je ponieść? Franciszek wynalazł sposób złożenia dobrej ofiary. <Damy nasz posiłek owcom i złożymy ofiary z jedzenia>”.

Po przeczytaniu tego krótkiego fragmentu, zwyczajnie zrobiło mi się wstyd, że mimo swego wieku, nie rozumiałam, co miała na myśli Matka Boża. Tyle mówi się o Fatimie, o trzech tajemnicach, a Matka Boża wyraźnie zatroskana o ludzkość podkreśla, że modlitwa za grzeszników to za mało. Potrzebna jest ofiara. Tymczasem ja się zastanawiam, czy podjąć post abstynencji od alkoholu, bez którego na pewno przeżyje. Poczucie wstydu towarzyszyło mi cały wieczór. Ofiarność dzieci i ich natychmiastowa reakcja na prośbę Maryi były dla mnie wzorem zawierzenia. Nie negocjowały, że może od jutra, albo za rok o tym pomyślą, tylko działały już, przejęte, że tylu ludzi w grzechach trafi do piekła. Zasnęłam bardzo tym przejęta.

Następnego dnia, wchodząc do pokoju, widzę, jak mój synek maże całą deklarację krucjatową, której nie zdążyłam jeszcze wypełnić. Przez chwilę byłam bardzo na niego zła, ale zaraz przyszła mi myśl, że to nic takiego. Wezmę nową, a tą i tak chciałam wypełnić jako kandydacką. Poszłam po drugi druk już z myślą, że wypełnię zaraz następnego dnia. Tymczasem zbliżał się termin Dnia Wspólnoty i ciągle towarzyszyły mi słowa pieśni: „Nie lękaj się. Jezus żyje i jest Światłem, które rozjaśnia największy mrok. Kajdany z rąk twoich zrywa, abyś mógł podać dłoń tym, co w ciemności są.”

Cały dzień „oglądałam” film swojego życia. Matka Boża pokazywała i przypomniała mi, jak przyprowadziła mnie do Jezusa. Wiedziała, jak działał, uzdrawiał mnie, kolejno zrywał moje kajdany w sakramencie spowiedzi, dawał mi wolność i pokój w sercu. Zrozumiałam, że moja wolność w Jezusie nie może być zmarnowana. Mogę stać się tym „wyzwalającym”, a czas nagli. Zniewoleń lista jest już bardzo długa, nawet niektóre aktywności życiowe absolutnie niezbędne jak np. zakupy mogą się stać uzależnieniem. Od razu przeanalizowałam, jak duży odsetek ludzi teraz bierze leki psychotropowe, przeciwlękowe. Dla sporej grupy tych osób wystarczyłaby dobra spowiedź, powrót do sakramentów i do Jezusa.

Kolejna rzeczą, która zrozumiałam, to że właśnie teraz najbardziej potrzeba ofiary, kiedy widzimy jak rzesza ludzi traci rozum i ulega różnym niszczycielskim ideologiom. Kto, jak nie osoba uwolniona, uzdrowiona mocą Jezusa może przyjąć w wolności i podjąć takie dzieło. Czas nagli, nie ma już co dyskutować, trzeba działać, z taką wrażliwością dziecka jak pastuszkowie z Fatimy. Na końcu tego mojego procesu formowania, przystąpienia do krucjaty, doczytałam z tej deklaracji następujące słowa: „czynie to w poczuciu odpowiedzialności za dobro narodu i w tym przekonaniu, że w ten sposób mogę podać rękę tym, którzy pragną się wyzwolić od wewnętrznego i zewnętrznego przymusu”.

Nie muszę chyba mówić, jak moje małe serce pracowało i na jakich obrotach. Puzzle układały się jeden za drugim, te wszystkie obrazy utworzyły jednolitą całość.

Krucjata, to dzieło bezdyskusyjnie na nasze czasy, kiedy zniewolonych przybywa i nie mają sami mocy się z tych uzależnień podnieść. Domowy Kościół i cały Ruch Światło-Życie doskonale wie, gdzie jest źródło i moc uzdrowienia. W Jezusie! Do Niego trzeba przyprowadzić tych, którzy jeszcze Go nie znają. Trzeba modlitwy – dużo modlitwy, ale i ofiary. Maryja opiekuje się tym dziełem Krucjaty, więc to ona nalega i prosi o to, aby przyjąć je z miłością i poczuciem odpowiedzialności za drugiego człowieka. Osoby, które pokazywał mi Pan, okazały się patronami tego dzieła. Odkryłam to na końcu.

Deklarację czas wypełnić, wchodzę do pokoju, a mój syn znów trzyma druczek i próbuje „coś działać”. Serce mi zamarło, szybko podbiegam a on mówi: „Mamusiu nic nie pomazałem, zaznaczyłem tylko mały kwadracik”. Patrzę, druk czysty, zamalował tylko kwadracik: „członek”.

I tak dokończyłam wypełniać swoje dane. W dzień poprzedzający wyjazd na Dzień Wspólnoty, kiedy szukano chętnych, by dać świadectwo, poszłam pod figurę Matki Bożej i powiedziałam jej, że jeżeli zechce, abym to wszystko opowiedziała, to musi dać mi znak. Niech ktoś wprost poprosi mnie. I tak się stało. Animatorzy zapytali: „Beatka, jak tam świadectwo?”

A ja powiedziałam, że jeżeli trzeba, to jestem gotowa. Dałam świadectwo, choć w wersji skróconej.

Teraz powstała wersja poszerzona, bo takie przynaglenie odczułam w sercu. Pozdrawiam wszystkich, a tych, którzy się wahają z podjęciem decyzji, odsyłam do Matki Bożej na szczerą rozmowę.

Chwała Panu!
Beata