Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Kolejny raz pozdrawiam wszystkich członków Ruchu Światło-Życie Archidiecezji Lubelskiej. Wielu z Was modli się za mnie oraz interesuje się moją posługą na misjach, dlatego chcę podzielić się ważną informacją – mój pobyt w Boliwii jednak dobiegł końca. Wyjeżdżając w zeszłym roku planowałem pozostać dłużej, ale z powodów osobistych i w porozumieniu z Przełożonymi podjąłem decyzję o przyjeździe do Polski i wznowieniu pracy w rodzinnej diecezji. Mogę zapewnić, że na misjach nie spotkało mnie nic złego, a ja sam za ten czas jestem wdzięczny Bogu oraz ludziom poznanym w Santa Cruz de la Sierra.
Przed wyjazdem, w sercach moim oraz niektórych z Was, rodziły się różne pomysły związane z tym, że „oazowy ksiądz” jedzie na misje. Nie udało się ich zrealizować, ale ufam, że czas spędzony w Ameryce, choć krótki, będzie owocny dla mnie, a przez to dla tych, którym będę
posługiwał – także w Ruchu Światło-Życie. Ostatnim miejscem mojej pracy duszpasterskiej była parafia pw. św. Jana XXIII na peryferiach
liczącego około 3 miliony mieszkańców Santa Cruz de la Sierra. Tutaj, pełniąc funkcję wikariusza, spędziłem najwięcej czasu z całego mojego pobytu w Boliwii. Moim proboszczem był polski misjonarz z prawie dziesięcioletnim stażem w Ameryce Południowej.
Specyfiką wielu misyjnych parafii jest intensyfikacja życia duszpasterskiego w weekend, kiedy to odbywa się większość spotkań. W niedzielę, dzieląc obowiązki z diakonem stałym, sprawowaliśmy Eucharystię (lub w przypadku diakona – celebracje) w kościele parafialnym i wszystkich siedmiu kaplicach. Towarzyszyłem także nieraz w różnych spotkaniach, które z reguły prowadzą świeccy. Ostatecznie najwięcej czasu – ku mojej radości – spędziłem z młodzieżą. W ciągu tygodnia oczywiście Msza święta, spowiedź, kancelaria, celebracje w domach, indywidualne spotkania czy też różne sprawy porządkowo – gospodarcze.
A z ciekawostek – misje stały się dla mnie okazją do nauki pewnej czynności, która choć nie należy do typowo duszpasterskich, to jednak niewątpliwie jest przydatna w życiu i może być duszpastersko wykorzystana – mianowicie do nauki gotowania. Przez ostatnie miesiące czasami pomagałem także w kilku miejscach i grupach poza swoją parafią. Wśród nich są: sąsiednia parafia pw. Najświętszego Zbawiciela (nad którą opiekę sprawują boliwijscy ojcowie redemptoryści), Wspólnota Katolicka Shalom (wspólnota rodem z Brazylii, od kilku lat obecna
także w Polsce – w Warszawie i Krakowie), Hogar de Esperanza (czyli Dom Nadziei – Ośrodek dla dzieci prowadzony przez polskie siostry Serafitki), świetlica na terenie sąsiedniej parafii (znajdująca się pod opieką polskich sióstr Elżbietanek), czy dom Sióstr Misjonarek Eucharystii od Trójcy Świętej (chyba tak należy przetłumaczyć nazwę tego nieobecnego w Polsce Zgromadzenia).
Niestety nie udało mi się odnaleźć wyraźnych śladów obecności ks. Franciszka Blachnickiego w Boliwii. Wspólnoty będące owocem jego pobytu, jeśli dalej istnieją (najnowsze informacje mam sprzed kilku lat), są obecne w innej części kraju. Osobiście spotkałem tylko jedną osobę (diakon stały posługujący w mojej parafii), która w wieku młodzieńczym uczęszczała na spotkania Ruchu Światło-Życie.
Dziękuję jeszcze raz za wszelkie formy wsparcia. Ofiary zebrane przed wyjazdem (m. in. od Ruchu Światło-Życie) zdążyłem wykorzystać w niewielkiej części, a to co zostało przekazałem polskim misjonarzom w archidiecezji Santa Cruz.
Zapewniam Was o swojej modlitwie.
Z Panem Bogiem.
¡Hasta luego!