Świadectwo I

Szczęść Boże,

Jesteśmy w Domowym Kościele od piętnastu lat. Przez lata rekolekcje były dla nas najtrudniejszym ze zobowiązań. Wyjazd na ONŻ I stopnia z różnych powodów stale odkładaliśmy, udało nam się odbyć jedynie ORAR i krótkie rekolekcje tematyczne. Aż do zeszłego roku, gdy – podjąwszy decyzję w ostatniej chwili – po prostu się spakowaliśmy i pojechaliśmy do Zakopanego, gdzie okazało się, że wszelkie nasze wyobrażenia o tym „obowiązku” mają się nijak do rzeczywistości. W przyśpieszonym tempie odkrywaliśmy głęboki sens tego kilkunastodniowego pobytu, dzięki któremu wreszcie zaczęła do nas docierać istota wytyczonej przez ks. Franciszka oazowej ścieżki do Boga. Stąd w tym roku postanowiliśmy już bez żadnej zwłoki pojechać na ONŻ II stopnia i to był bardzo dobry wybór – przeżywanie rekolekcji rok po roku ma bowiem dodatkowy sens – mając świeżo w pamięci to, co działo się przed rokiem dużo łatwiej buduje się wspólnotę, przyjeżdża się z mniejszą ilością lęków i oporów.

Jechaliśmy więc do Leśnej Podlaskiej trochę „na pewniaka” – choć w tyle głowy kołatało się utarte nie wiadomo przez kogo twierdzenie, jakoby „dwójka” była szczególnie trudna. Na miejscu okazało się być zupełnie inaczej. Owszem, konferencji i nabożeństw było nieco więcej niż na „jedynce”, ale absolutnie się tego nie odczuwało. Sanktuarium Matki Bożej Leśniańskiej, które powstało w XVII wieku w miejscu wybranym przez Maryję stanowi przestrzeń, w której spotkać Jej Syna było szczególnie łatwo. Niezwykle mocno do nas dotarło, że prawdziwe i spektakularne cuda wydarzają się codziennie w czasie Eucharystii, że Jezus – owszem czasem wkracza w nasz świat gwałtownie i niespodziewanie – ale przede wszystkim stale nam towarzyszy w liturgii Kościoła. I, że zamiast wielkich uniesień wystarczy głęboki i skupiony udział w Mszy Świętej, że nie trzeba wcale Boga szukać daleko, gdyż jest On stale bardzo blisko nas.

Temu wszystkiemu towarzyszyło doświadczenie niezwykłej rekolekcyjnej wspólnoty, w zasadzie od samego początku zintegrowanej, w której każdy mógł odnaleźć swoje miejsce, bez względu na to, skąd przyjechał i czym się na co dzień zajmuje. Świadectwa życia i wiary małżonków i rodzin były dla nas swego rodzaju rekolekcjami w rekolekcjach. Zadziało się to także dzięki świetnej organizacji pary moderatorskiej, mistrzowskim syntezom ks. Zdzisława, codziennej obecności kleryków Emiliana i Salomona z lubelskiego seminarium. Kolejny raz okazało się, że opracowany przez sługę Bożego ks. Franciszka scenariusz na przeżycie rekolekcyjnych dni to naprawdę świetny sposób na budowanie więzi z Bogiem i ludźmi, która na nowo nadała sens naszemu życiu.

Agata i Jarek

Świadectwo II

Teraz – kilka dni po rekolekcjach – gdy przymknę oczy, widzę całą dziatwę, którą opiekowaliśmy się, siedzącą na dywanie na pogadance o tym, co traumatycznego w życiu im się przytrafiło. Opowieściom nie byłoby końca, ale zwyczajnie zabrakło nam czasu. Siniaki, krwiaki, szycia rozciętej wargi i skóry na głowie, wywrotki na rowerze, upadki, poślizgnięcia i jeszcze mnóstwo małych tragedii. Miałem im powiedzieć, że już nigdy w życiu nie spotkają się razem; nigdy nie usiądą na tym dywanie i nie posłuchają opowiadania o korniku z kościelnej ławki. W swej dziecięcości, w ciekawości życia, na drodze rozwoju swoich talentów nie są zupełnie świadomi szybkości przemijania. Nie patrzą, co prawda na zegarek, ale nagle dopada ich chwila konieczności pożegnania z ulubioną koleżanką czy bliskim kolegą. Ostatnie przytulenia i aż trudno uwierzyć, że szansa na następne spotkanie na żywo będzie za następne dwadzieścia lub trzydzieści lat. Pośpiesznie wymieniane numery telefonów i adresy, wyszeptywane na ucho tajemnice, spojrzenia smutnych oczu, rozwiane włosy na odwracanych po kilkanaście razy głowach, póki nie rozdzieli ich zakręt korytarza, samochód sąsiadów, wysoka tuja, czy…oj, jakoś wszystko ich dzieli. „Tato, dlaczego te rekolekcje nie trwają miesiąc…?” Jeszcze jedno, zrobione ze złożonych dłoni, serduszko… Nawet Ci, co się przy każdej okazji czubili, trzymają się za ręce. Wydaje się, że wzajemnie z siebie powyrastali, że w swej dziecięcości nie potrafili jeszcze znaleźć języka, aby wypowiedzieć wzajemną sympatię, fascynację, polubienie, zazdrość.

Dopiero teraz, patrząc z perspektywy rozstania z nimi, z ich problemami małymi-wielkimi, z ich światem, z ich pytaniami, uśmiechami, krnąbrnością postrzegam, że stali się immanentną cząstka mej duszy; że przelali na mnie słodycz swojej niewinności; że dostarczyli mi wzruszeń do łez; że mnie onieśmielali swoją wiedzą, inteligencją, mądrością. Tak bardzo są podobni do swoich rodziców i tak bardzo od nich różni. Wtedy, gdy musiałem używać gwizdka, aby wyrwać ich z oddawania się zabawie (aż prawie do utraty tchu, w odrobinie wolności, którą po swojemu zagospodarowywali) albo, aby ostrzegać ich przed niebezpieczeństwem, nie myślałem, że w pamięci pozostaną mi ich roześmiane oczy, filuterne uśmiechy, nieśmiałe zaczepki i przytulenia… Chwalę Boga za ten czas, który mi dał na tych rekolekcjach, za dar spotkania dzieci i ich rodziców, za niemal „mistyczne uniesienia” zaklęte w chwilach, w których ocierałem z policzków łzy, szukałem słów pocieszenia, tłumaczyłem „że to tak tylko przez przypadek”, zachęcałem do wzajemnych przeprosin i zgody, i otwierałem się na dar bycia przytulanym.

Otrzymałem możliwość spojrzenia na świat w sposób, który już od lat wielu nie jest moim udziałem – dziecięcymi oczyma. Podarowano mi szansę, aby moje codzienne bytowanie wymierzyć miarą dziecięcych wzruszeń, dotknąć tego, co ulotne i zgoła niepowszechne. Trud poniesiony w diakonii postrzegam jako błogosławieństwo od Boga i szczęście, które rzadko się trafiają.

Grzegorz
Diakonia wychowawcza